Wieczór, nowy „malunek” schnie, pomniejsza cząstka mojej świadomości rozkoszuje się soundtrackiem ze Skyrim. Ponadto upojna świadomość, że jutro nie idę do szkoły. Idealne warunki, by zająć się pierwszą, publikowaną oceną.
Adres: http://cien-ksiezyca.blogspot.com/
Autor: Elfaba
Oceniająca: Nefryt
Pierwsze wrażenie
Adres kojarzy mi się z czymś mrocznym, przywodzi na myśl noc
o lekkim posmaku magii, tajemnicy i mistyki. Jest po polsku, czym już na
wstępie zaskarbiasz sobie moją sympatię. Gorzej z belką. Tłumaczenie jej pozostawiam
lingwistom, sama tymczasem chyłkiem przemykam do szablonu.
Ten burzy moje skojarzenia ciepłymi barwami ziemi.
9/10
Szablon
Wykonany w delikatnej, ciepłej, choć nieco nostalgicznej
kolorystyce. Z prawej strony widać dwa ujęcia młodej dziewczyny. Wydaje mi się
taka zwyczajna, ludzka, z nieco zbyt wyrazistą linią ust i nosa, nie jakaś
sztuczna, lalkowa piękność. W tle znak Hufflepuffu sygnalizuje, że mamy do czynienia z tematyką
potterowską. Można się też domyślać, że to właśnie z tego domu wywodzi się
główna bohaterka. Grafika doskonale współgra z układem ramek.
10/10
Treść
To nie jest typowy, mierny fanfick o zakochanej Hermionie, czy
nieszczęśliwej, nieślubnej córeczce Voldemorta. Podobają mi się liczne
nawiązania do minionych czasów, to, że młode pokolenie sceptycznie odnosi się
do walki o Hogwart. Akcja toczy się w swoim rytmie, nie pędzi na złamanie karku.
Czasami zdarzają się momenty, w których nic ciekawego się nie dzieje. Nie trwają
one jednak długo. Całość wzbogacasz ciekawymi opisami przyrody.
Imię głównej bohaterki jest nietypowe, w żaden sposób nie
naśladuje czasów Harry’ego – i dobrze, bo przecież to nowe pokolenie
czarodziejów.
Opisujesz na pozór zwyczajne dni w szkole. Jedynym szokiem
jest tak naprawdę szalona ambicja nowego dyrektora. Brakuje mi jakiejś większej niewiadomej,
czegoś, co kompletnie by mnie zaskoczyło.
Masz ładny, interesujący styl. Czytając miałam wrażenie, że
literacki warsztat nie jest ci obcy, powinnaś dalej ćwiczyć. Możliwe, że w
niedalekiej przyszłości twoje „pióro” stanie się nie tylko ładne, ale także lekkie. Kto wie, może za kilka lat zobaczymy jakąś
twoją książkę na półce w księgarni? Szczerzę ci tego życzę.
Podsumowując: Ćwicz. Trening czyni mistrza, a w twoim
przypadku naprawdę warto.
17/20
Poprawność językowa
Błędów jest niewiele, większość moich poprawek, to jedynie
niedociągnięcia. Swoim zwyczajem przytaczam całe rozdziały, przy okazji
zobaczymy, jak ma się ilość błędów do długości tekstu.
Nie narzekała, kiedy Victoire poszła pierwszy raz do szkoły.
Nie błagała rodziców, aby pozwolili jej zacząć edukację wcześniej. Przyjęła to
wszystko z pokorą i spokojem ducha niepodobnym do siedmiolatków. Kiedy w domu
nie było starszej siostry, wszystko stawało się prostsze. Nikt nie poprawiał
jej rudych, rozkudłanych – słowo to w zasadzie nie
jest błędem, jako autorka masz prawo czasem używać neologizmów, myślę jednak, że potarganych brzmiałoby tutaj lepiej włosów, nikt
nie mówił, że ma jeść mniej cukierków, bo jak dorośnie będzie gruba, nikt nie
wtrącał się do jej życia.
Niestety, nic nie trwa wiecznie.
Victoire wróciła na wakacje. Jeszcze
ładniejsza niż była. – lepiej pasowałoby coś w
stylu: Victoire wróciła na wakacje jeszcze ładniejsza, niż wcześniej. Jej
włosy nabrały złotych refleksów, a ciało pomału zaczęło się zmieniać.
Zaokrągliły jej się piersi i biodra. Uśmiechała się szerzej, pewniej. Całymi
wieczorami opowiadała, jaki to Hogwart jest wspaniały i ogromny. Jak często
zdarzało jej się w nim gubić we wrześniu i jak okropnie się cieszy, że jest w
tym samym domu co tata – Gryffindorze.
A Dominique płakała każdej nocy, marząc, aby jej siostra
wróciła do szkoły jak najszybciej i najlepiej, aby wcale z niej nie wracała.
Lata mijały, a historia lubiła się powtarzać, aż do dnia, w
którym sama Dominique musiała wsiąść do pociągu i pozwolić zawieźć się do
szkoły, o której tyle opowiadała jej rodzina. Z duszą na ramieniu przekroczyła
próg Wielkiej Sali i czekała na swój przydział.
Victoire pomachała do niej, tworząc barierę wokół stołu
Gryffonów.
W końcu i ona założyła Tiarę Przydziału. Zsunęła jej się na
oczy. Mówiła słowa, których dziewczynka nie miała prawa zapomnieć do końca
życia. Zdradzała tajemnice... Aż w końcu krzyknęła na całą salę: - HUFFLEPUFF! –
w tym kontekście jest
to wypowiedź Tiary Przydziału, dlatego słowo: HUFFLEPUFF zapisujemy od myślnika.
* * *
Prolog taki sobie. Powiedziano mi, że jak będzie dużo
patosu, to się spodoba. Starałam się jednak ograniczyć go do niezbędnego
minimum.
Swoją drogą. Ruda osóbka na szablonie może wprowadzać w
błąd, ale spokojnie nie jest to ta osóbka, o której myślicie.
PS: Młode pokolenie zawsze mnie przerażało :o
Noc. Najpiękniejsza pora. Granatowe niebo rozciągało się nad
czarną taflą morza. Jedyne światło dawały błyskawice uderzające nazbyt często. – brakuje mi tu odniesienia, o co uderzały te błyskawice.
Było mi zimno, przemokłam zupełnie. Pokręcone i pokudłane w strączki włosy
kleiły się do obsypanych piegami policzków.
Nie bałam się grzmotów, próbujących zagłuszyć szum i
trzaskanie wzburzonych fal o kamieniste szczyty. Nie bałam się żywiołu, który w
jednej chwili –
literówka mógł zmieść mnie z powierzchni ziemi. Byłam tak mała, tak
krucha, kiedy siedziałam sama na mokrej plaży, czekając, aż spienione fale
dosięgną moich bosych stóp.
Spoglądałam na Muszelkę, mój dom, wznoszący się wysoko na
morskim klifie. Patrzyłam na pobielone wapnem ściany, w których tkwiły muszle o
różnych kształtach, barwach i rozmiarach. Kiedyś, choć teraz miałam wrażenie,
że było to dawno, dawno temu, bawiłam się z Louisem, kto pierwszy znajdzie dwie
takie same, identyczne. Żadnemu z nas się to nie udało. Każda miała jakąś
cechę, której nie posiadała inna.
Tak samo było z ludźmi, jednak, pomimo tego, że miałam już
piętnaście lat, nie potrafiłam tego zrozumieć, nie chciałam zrozumieć. – niepotrzebnie powtórzyłaś słowo zrozumieć. Myślę, że w tym zdaniu nie
jest ono konieczne.
Nie akceptowałam siebie... gęstych, rudych włosów, które z
natury miały tendencję do kręcenia się w cienkie spiralki, drobnych piegów,
które pokrywały całe ciało. Byłam podobna do ojca. Odziedziczyłam po nim typową
urodę Weasleyów. Niestety.
Marzyłam, aby być jak Victoire i Louis. Każdego ranka
przeczesywać blond włosy i śmiać się z kilku piegów na nosie, dodających urody.
Wolałabym mieć chociaż sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, a nie swoje
marne, niecałe sto sześćdziesiąt. I jeszcze te oczy. Moje rodzeństwo
odziedziczyło po matce piękne, niebieskie tęczówki, a ja marne ciemnobrązowe.
Tak bardzo nie chciałam być sobą.
Ogromna błyskawica przecięła granatowy nieboskłon. Na jedną,
krótką chwilę zrobiło się tak jasno, jak w dzień. Wiatr nabrał na sile. Huczał
w uszach i mroził ciało. Piach i pył poderwały się do lotu, uderzając w moje
zaczerwienione od łez oczy.
Burza była piękna. Czuć było od niej świeżość.
Błysnęło, huknęło, a mój własny krzyk rozpaczy zagłuszył
grzmot.
Byłam sama, sama w ciemności.
Poranek był chłodny. Burzowe chmury zniknęły, robiąc miejsce
nadal słabo świecącemu słońcu, niebieskiemu niebu i kilku białym obłoczkom. Od
blisko dwóch tygodni nad Anglią nie zapowiadał się tak ładny dzień. Morska
bryza starała się osuszyć mokrą plażę i przywrócić jej naturalną, sypką
konsystencję.
Śniadanie w Muszelce było integralną częścią każdej soboty.
Przygotowywał je tata, nie czekając, aż mama skończy swoją codzienną, poranną
toaletę. Posiłek zazwyczaj składał się z jajecznicy na pomidorach, pieczonych
wczoraj wieczorem, bułek i soku dyniowego. – pieczonych wczoraj wieczorem to swego rodzaju wtrącenie,
dlatego powinno być oddzielone przecinkiem.
Czułam się fatalnie. Spałam zaledwie trzy godziny. Nadal
było mi przeraźliwie zimno. Całe ciało, pomimo dwóch swetrów, pokrywała gęsia
skórka. Włosy nadal miałam wilgotne i pokudłane od ostrego wiatru.
Zwlokłam się z łóżka i owinęłam zielonym, puchatym
szlafrokiem w brązowe grochy. Związałam włosy w luźny kok na czubku głowy. Na
szczęście wyglądały bardziej na przetłuszczone niż mokre. Nie spojrzałam w
lustro, wolałam nie wiedzieć, w jakim stanie jest moja twarz. – niespecjalnie rozumiem,
w czym przetłuszczone włosy są lepsze od mokrych.
Wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi, po czym zeszłam
po spiralnych schodach, podtrzymując się białej, ozdobionej mozaiką liści
balustrady.
Kuchnia w Muszelce nie należała do największych. Znajdowały
się w niej trzy blaty z szarego kamienia, czarny piecyk i kredens. Na środku
stał duży, drewniany stół z sześcioma krzesłami obitymi ciemnozielonym pluszem.
Pomieszczenie było dobrze oświetlone. Na frontowej ścianie znajdowało się
ogromne okno z widokiem na morze. Powiewały w nim białe, koronkowe firanki i wiązanki
suszonych, aromatycznych ziół.
W kuchni znajdował się tylko tata. Wysoki, szczupły
mężczyzna o długich rudych włosach związanych w luźna kitę i z dwudniowym zarostem. Według mnie ojciec był
najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Nawet, jeśli
całe jego ciało pokrywały szpetne, trudno gojące się rany i blizny, będące
pamiątką po spotkaniu z Fenrirem Greybackiem w trakcie wojny.
Mężczyzna popatrzył na mnie z nieukrywaną troską, stawiając
przede mną talerz i pucharek z sokiem.
- Źle się czujesz? - spytał, kładąc dłoń na moim czole.
Wzdrygnęłam się mimowolnie. - Masz gorączkę.
- Kiepsko spałam – oświadczyłam szybko. - To pewnie przez
to. Później położę się jeszcze na chwilę.
Tata chciał powiedzieć coś jeszcze. Już otwierał usta, jednak
do pomieszczenia wpadła Victoire. Wyglądała jak zwykle idealnie. Jasne włosy
zaplotła w warkocz związany cienką, błękitna wstążką. Na twarz nałożyła
delikatny, naturalny makijaż, a wąskie, czarne spodnie z podwyższonym stanem
idealnie eksponowały jej długie, chude nogi.
- Cześć tatusiu – rzekła, podchodząc do mężczyzny i całując
go w szorstki policzek. - Dominique, co z tobą? Wyglądasz okropnie.
- Nie spałam zbyt dobrze – powtórzyłam, nie patrząc w jej
duże, niebieskie oczy otoczone długimi, gęstymi, czarnymi rzęsami.
- Bo za bardzo się wszystkim martwisz – oświadczyła
Victoire, nalewając sobie kawy. Każdego ranka piła kawę, dokładnie tak jak
matka. Starała się wpleść do swojego życia jak najwięcej francuskich zwyczajów.
- Idę do klasy owutemowej – oznajmiłam bezbarwnie.
- To nic specjalnego. Poradzisz sobie. - Victoire wzruszyła
ramionami, co doprowadziło mnie do jeszcze większej furii. - Sama też się
denerwowałam, a nie było potrzeby.
- Chcę dostać się do drużyny quidditcha – wyliczyłam dalej.
- No tak, w Hufflepuffie przyda się jakaś dobra zawodniczka.
Nie wiem, jak było w zeszłym roku, ale dwa lata temu nic ciekawego nie
pokazali...
- Victoire, daj spokój – wtrącił się tata, spoglądając na
nią srogo.
- Co, tylko mówię. Ted też był w Hufflepuffie. Zawsze
powtarzał, że w quidditchu są bardzo kiepskim domem. To nie jest żadna
tajemnica...
- Ale Ted chodził do szkoły trzy lata temu – oświadczył
męski głos. - W zeszłym roku Puchoni byli drudzy w klasyfikacji, siostro.
Odwróciłam się mechanicznie. Do kuchni wszedł Louis. Zasiadł
pomiędzy mną a Victoire. Upił łyk kawy z jej filiżanki, po czym przeczesał
dłonią jasne włosy, tworząc na głowie jeszcze większy galimatias. Louis dostał
od rodziców pulę samych najlepszych genów. Jasne, ładnie układające się włosy,
mocno zarysowany podbródek, prosty nos i oczy w kształcie migdałów.
- Widocznie Gryfoni kiepsko grają,
odkąd James dostał odznakę kapitana drużyny – oznajmiła cicho Victoire. – zdania składowe oddzielamy przecinkiem.
Zapadła chwila milczenia. Miałam dość tej rozmowy.
Prowadziła tylko do jednego, do tego, że to Victoire sprawiała, że wszystko
wychodziło jak należy. To ona napędzała wszystkich Gryfonów.
- Nie jestem głodna – oświadczyłam po chwili. - Pójdę się
położyć.
Wstałam z miejsca i, nie patrząc na nikogo w kuchni,
ruszyłam w kierunku schodów na piętro.
Ojciec przyszedł kilka godzin później. Nigdy się nie
narzucał. To od nas zależało, czy chcemy się zwierzyć, czy nie. Nie mogliśmy
narzekać. W dzieciństwie mieliśmy wiele swobody. Wszedł do mojego niewielkiego
pokoju i przysunął sobie krzesło obok łóżka.
W pierwszej chwili chciałam udawać, że śpię. Tata jednak
odchrząknął głośno, dając mi do zrozumienia, że tym razem ten numer nie
wyjdzie. Zrezygnowana podniosłam opuchnięte powieki i spojrzałam w jego
ciemnobrązowe tęczówki. Identyczne jak moje.
- Przyniosłem ci eliksir na grypę – oświadczył. - Tylko nie
zaczynaj, że jesteś zdrowa. Profilaktyka też nie zaszkodzi.
- Dzięki, tato – rzekłam, siadając na łóżku i biorąc do ręki
fiolkę wypełnioną brunatną cieczą. Wymieszałam ją delikatnie, jednak ciemne
grudki nie chciały zniknąć. - Nienawidzę tego... - jęknęłam zanim wypiłam
duszkiem całą substancję. Dziwne ciepło rozeszło się po moim organizmie.
Zamknęłam oczy, czerpiąc radość z tego uczucia.
- Powiesz mi, co cię męczy? - zapytał po kilku minutach
tata.
- Nic, już mówiłam, nie czuję się najlepiej.
- Znam cię od szesnastu lat, chyba nie sądzisz, że dam się
nabrać na te słowa?
Zapadło milczenie. Zegar na regale z książkami tykał cicho,
odmierzając sekundy, które już nigdy miały się nie powrócić. Słowa zawisły w
powietrzu. Tata obserwował mnie, czekając na reakcję i odpowiedź.
- Chciałabym się dostać do drużyny – zaczęłam. - W tym roku
zwolni się jedno miejsce wśród ścigających. Pomyślałam sobie, że warto
spróbować.
- Na pewno się dostaniesz. Weasleyowie mają wrodzony talent
do quidditcha. Taki gracz to skarb dla każdego domu – oznajmił z nieukrywaną
dumą. - Ale pamiętaj, jak będziesz mieć jakiś problem, to zawsze możesz
przyjść.
- Wiem, tato – szepnęłam cicho.
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło, po czym wstał z krzesła.
Jego kroki odbijały się echem od drewnianej podłogi. Położył rękę na klamkę.
- Śpij, księżniczko – powiedział. - Na kolację przygotuję
coś, co lubisz najbardziej.
Drzwi się zamknęły, a echo jego słów jeszcze długo
powtarzało je w mojej głowie.
MINISTERSTWO ZDECYDOWAŁO!
Ministerstwo wybrało nowego dyrektora Szkoły Magii i
Czarodziejstwa w Hogwarcie, który ma zająć miejsce panującej tam od blisko
dwudziestu lat profesor Minerwy McGonagall. Pani McGonagall od dłuższego czasu
ciężko choruje. Uzdrowiciele zalecili jej dużo odpoczynku i zniwelowanie stresu
do zera, a jak wiadomo nie jest to możliwe przy tego rodzaju wykonywanej pracy.
Dyrektorka z przykrością stwierdziła, że zmuszona jest oddać swoją posadę komuś
młodszemu.
Jej miejsce ma zająć długoletni pracownik ministerstwa –
Nathaniel Hemingway, który bardzo ciepło wypowiada się o pani profesor,
pamiętając ją jako doskonałą nauczycielką transmutacji.
- Hogwart jest szkołą z bardzo długą tradycją. Dla mnie to
ogromny zaszczyt – skomentował zaraz po tym, jak dowiedział się o swoim
prestiżowym awansie. Zapowiedział również duże zmiany w całym systemie oświaty.
Co do jednego wszyscy są zgodni. Szkoła na pewno bardzo
wiele zyska, mając młodego przewodnika z głową pełną świeżych pomysłów.
* * *
Wiem, że krótko, ale musiałam zacząć z jedną notką w czasie
wakacji, aby było wiadomo, jakie są relacje między Dominique a Victoire.
Następny już będzie dłuższy i wrześniowy. Mam nadzieję, że początek nie będzie
mi się ciągnął jak flaki i wszystko przejdzie sprawnie.
Kolejna sprawa. Narracja. Chciałam trzecioosobową, dałaby mi
większe pole do popisu, ale potem stwierdziłam, że pierwszoosobowa lepiej mi
idzie. Nie wydaje się taka sztuczna i lepiej można poznać Dominique.
Dziękuję bardzo za tak liczne komentarze pod ostatnim
postem. Jeśli kogoś zapomniałam poinformować to bardzo przepraszam i następnym
razem krzyczcie.
PS: Na podstronie 'postacie' pojawiły się sylwetki trzech
osobników. Reszta zostanie dodana z czasem.
PS 2: Kocham fizykę i to nie jest żart :P
Większość uczniów Hogwartu lubiła wracać do szkoły. Na
peronie rodzice ściskali swoje pociechy, martwiąc się, czy aby na pewno będą
odpowiednio o siebie dbać. Ci zapewniali ich gorąco, że wszystko będzie dobrze,
trochę się smucili, po czym wbiegali do pociągu, znajdywali swoich przyjaciół
i, wpadając w ich ramiona, opowiadali, jak spędzili wakacje i jak straszne były
te dwa miesiące rozłąki.
Później wychylali się jeszcze przez okna i obiecali – lepiej pasowałby tu tryb niedokonany:
obiecywali rodzicom, że będą pisać. Zazwyczaj słowa dotrzymywali, ale
wyjątki też lubiły się zdarzać. A im starszy uczeń, tym częściej zapominał, że
mama i tata każdego ranka wypatrują sowy z jakąkolwiek wiadomością od niego.
Opadłam zrezygnowana na obite czerwonym pluszem siedzenia.
Klatkę ze swoją sową - Milką położyłam obok i czekałam, aż pociąg ruszy. Z
wąskiego korytarza dochodziły podniesione głosy uczniów i krzyki nowego
prefekta naczelnego, który wziął sobie za punkt honoru uspakajać wszystkich już
od pierwszych minut.
Czekałam. Louis znalazł już swoją dziewczynę. Puchonkę z
mojego rocznika, Susan, o ładnych,
kasztanowych włosach. Teraz wręcz niemożliwością było ich od siebie odkleić.
Mogłabym usiąść razem z nimi w przedziale. Pewnie, że tak. I tak prawdopodobnie
nie zauważyliby nawet mojej obecności.
Po niespełna paru minutach pociąg ruszył. Zaczął miarowo
nabierać szybkości. Równomierny odgłos kół działał usypiająco. Westchnęłam
głośno, wiedziałam doskonale, że moja samotność nie potrwa długo.
Miałam rację. Drzwi przedziału rozsunęły się z cichym
skrzypnięciem. Najpierw zobaczyłam drucianą klatkę i zdenerwowanego, szarego
puchacza, a potem pulchną dziewczynę średniego wzrostu z długą, blond grzywką,
która wpadała na jej duże, niebieskie oczy. Jej pełne wargi wygięły się w
szeroki uśmiech.
- Wszędzie cię szukam, Dominique – oświadczyła, upychając
kufer na półki bagażowe. - Jak mogłaś nie czekać na mnie na peronie?
- A co, sama nie umiałaś wejść do pociągu? - odgryzłam się,
odwzajemniając uśmiech. - Victoire uparła się, że odprowadzi nas na stację.
Musiałam zwiać jak najszybciej. Louis zresztą zrobił podobnie.
- Louis? Myślałam, że będzie z tobą...
- Emily, pisałam ci, że Louis ma dziewczynę i raczej nie
zapowiada się na szybkie zerwanie. Więc może przestaniesz za nim wzdychać?
- Nie da się... on jest obłędny. Poza tym, nigdy nic nie
wiadomo. Może akurat się pokłócą i wtedy ja wkroczę do akcji. Zobaczysz. Sama
powiedz, że wolałabyś, abym to ja była w przyszłości twoją szwagierką, a nie ta
pusta Susan – oświadczyła Emily, wyciągając z torby Fasolki Wszystkich Smaków i
częstując mnie.
- Jasne, że bym wolała ciebie –
lepiej brzmiałoby: jasne, że wolałabym ciebie– rzekłam, wyciągając z
paczki cukierka o ciemnoczerwonym kolorze. Wzięłam go do ust i rozgryzłam lekko
chrupiącą konsystencję. Miałam szczęście, poczułam smak świeżych truskawek.
- Twój brat nie ma gustu...
Uśmiechnęłam się szeroko, po czym spojrzałam przez okno.
Pociąg mknął przez złote pola. Słońce rzucało jasne promienie na ich ogromne
połacie. Widok był spokojny. Zbyt spokojny. Brakowało w nim jakiejś
ekstremalnej nutki, żywiołu, który mógłby niszczyć. Opanowanie nie było zgodne
z moją naturą.
- Chcesz jeszcze jedną fasolkę? - wyrwała mnie z zamyślenia
przyjaciółka.
Westchnęłam głośno, po czym sięgnęłam
– brakuje literki do paczki. Wyjęłam przysmak o brunatnym kolorze.
Prawie jak czekolada – pomyślałam, biorąc go do ust. Jednak
– literówka w smaku nie przypominał
upragnionej rozkoszy. Był gorzki i dziwnie łykowaty. W ekstremalnym tempie
wyjęłam chusteczkę i zaczęłam wypluwać słodycz.
Emily wybuchnęła głośnym śmiechem, widząc moją minę
wykrzywioną w grymasie. Już chciałam coś powiedzieć, kiedy drzwi przedziału się
rozsunęły, a do środka wkroczył wyjątkowo wysoki i chudy chłopak.
Musiałam mocno unieść głowę, aby zobaczyć jego twarz. Ciemne
loki opadały na jego szare oczy. Kościste policzki i mocno zarysowana szczęka
sprawiały, że wyglądał poważnie i dorośle. Nie miał na sobie szaty, więc nie
byłam w stanie odgadnąć, z którego jest domu.
Nasze spojrzenia się spotkały, a wtedy chłopak stanął jak
wryty.
- Ups, pomyliłem przedziały – rzekł, a jego twarz pokrył
delikatny, szkarłatny rumieniec zawstydzenia. - Przepraszam.
- Żaden problem – oświadczyła Emily, próbując powstrzymać
śmiech. - Może fasolkę?
Dziewczyna wyciągnęła w jego stronę kolorowe pudełko
wypełnione różnobarwnymi cukierkami. Chłopak wahał się przez chwilę, po czym
odsunął od siebie słodycze.
- Nie, dzięki – oznajmił. - Chyba nie mam ze sobą
chusteczki, aby w razie czego wypluć. Wolę nie ryzykować.
Zmarszczyłam czoło, mając ochotę rzucić napastnika
chusteczką, którą akurat trzymałam w dłoni. Zacisnęłam na niej mocno palce tak,
że knykcie zrobiły się zupełnie białe. Tata zawsze uczył mnie najlepszej zasady
na opanowanie się. Policzyć do pięciu. Problem w tym, że tym razem nie pomogło.
- No nic, będę już szedł – oświadczył szybko, odwracając się
na piecie. - Do zobaczenia w szkole – rzucił jeszcze przez ramię i zatrzasnął
za sobą drzwi przedziału.
- Co za idiota – syknęłam, kiedy kroki chłopaka ucichły.
- Nie znasz go? To Albert Walker,
jest w Hufflepuffie na szóstym roku. Jest pierwszy w rankingach szachowych w
szkolnym klubie. To kujon, każdy o tym wie...
- Nie wyglądał na kujona – powiedziałam, upychając
chusteczkę do małego śmietnika pod oknem. - Bardziej na jakiegoś przemądrzałego
i napuszonego idiotę.
- A to nie jest jednoznaczne ze słowem kujon? - zapytała
Emily, udając zamyślenie. - Swoją drogą... Jest dość przystojny, jak na kujona, oczywiście.
Zmarszczyłam brwi i ponownie spojrzałam przez okno. Krajobraz
zaczął się zmieniać. Pociąg wjechał na bardziej górzysty teren. Zaczął padać
deszcz. Ostre bicze obijały się o szybę i spływały cienkimi strumieniami,
tworząc abstrakcyjną mozaikę.
Kiedy przekroczyłam próg Wielkiej Sali, w końcu poczułam się
wolna. Odetchnęłam głęboko, widząc niewidzialne sklepienie nad głową, przez
które prześwitywały czarne, deszczowe chmury. Pod ścianami piętrzyło się
tysiące świec, ktoś kiedyś powiedział, że jest ich dokładnie tyle, co uczniów w
Hogwarcie. Wątpiłam w te słowa... I najważniejsze. Cztery, długie stoły
otoczone tłumem żądnych wiedzy czarodziejskich dzieciaków, dumnie
prezentujących odznaki swoich domów na piersiach.
Ceremonia przydziału trwała w najlepsze. Była to chyba
jedyna rzecz, która nie zmieniła się w Hogwarcie przez tyle lat. Kolejni,
przerażeni jedenastolatkowie siadali na stołku, aby profesor Daniel Tamblyn,
nauczyciel numerologii i zastępca dyrektora założył im Tiarę na głowę. A potem
jedno słowo, które kompletnie miało zmienić ich życie.
Wszystkim się wydaje, że wybór domu to nic wielkiego, że nie
należy się przejmować. W pewnym sensie się mylą. Niejednemu z tych dzieciaków w
tamtym momencie wali się świat. Najlepiej mają mugolaki, nie do końca świadomi,
o co tak właściwie chodzi z tą połataną czapką...
- Spójrz – wyrwał mnie z zamyślenia głos Emily. - Ten facet,
to chyba nowy dyrektor...
Popatrzyłam we wskazanym kierunku. Na samym środku
nauczycielskiego stołu siedział mężczyzna, mogący mieć około czterdziestu
pięciu lat. Na głowie miał gęste, ciemne włosy, które przy skroniach nabrały
już siwego odcienia. Twarz miał poważną i zamyśloną. Spoglądał nerwowo na
wyczytywanych z listy uczniów. Nie wydawał się być zainteresowany całą
ceremonią.
- Jest dość przystojny, nie uważasz? - spytała Emily. Jej
uwaga wywołała szeroki uśmiech na mojej twarzy.
- Przystojny? - powtórzyłam, próbując się opanować. - Mógłby
być naszym ojcem.
- Twój ojciec też jest przystojny – szepnęła, wzruszając
ramionami.
- Dobra, już dobra, znasz jakiegoś faceta, który twoim
zdaniem nie jest przystojny?
- Tak, znam – oświadczyła, robiąc poważną minę. - Profesor
Binns.
Niespodziewanie wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem.
Poczułam na sobie wzrok uczniów siedzących w pobliżu. Wyglądało to tak, jakbym zbijała się – błąd językowy.
Powinno być: nabijała się, jeśli chcesz żyć formy potocznej, ewentualnie coś w
rodzaju: naśmiewała się, jeśli wolisz postawić na klasyczną polszczyznę z
niskiego chłopaka, który omal się nie popłakał, kiedy Tiara oświadczyła mu, że
od dziś musi z dumą prezentować odznakę Slytherina.
- Myślałam, że mówimy o żywych osobnikach – wyjąkałam z
trudem. - A nie przezroczystych, zimnych zjawach.
- W takim razie wszyscy są przystojni. Każdy ma w sobie to
coś. Skoro mówi się, że każda kobieta jest piękna na swój sposób, to dlaczego
ta teoria nie może tyczyć się facetów?
Nie zdążyłam jej odpowiedzieć. Ceremonia przydziału dobiegła
końca. Nowy dyrektor - Nathaniel Hemingway – wstał ze swojego miejsca i, lekko
utykając na lewą nogę, podszedł do mównicy. Zapadła cisza. Uczniowie zaczęli
rozglądać się nerwowo, nie wiedząc, z kim mają do czynienia. Dostrzegłam, że
kilkoro nauczycieli również przybrało grobowe miny. Między innymi profesor
Snape, uczący obrony przed czarną magią.
- Witam wszystkich w nowym roku nauki w Szkole Magii i
Czarodziejstwa w Hogwarcie – zaczął. Nie podniósł głosu. Cały czas mówił
spokojnym i opanowanym tonem, lustrując całą salę wzrokiem. Mimowolnie
opuściłam głowę.
- Nazywam się Nathaniel Hemingway – kontynuował. - I teraz
ja obejmę posadę dyrektora tej szkoły. Jak pewnie wam wiadomo poprzednia
dyrektorka – pani profesor Minerwa McGonagall z powodów zdrowotnych zmuszona
była zrezygnować z pełnienia tej funkcji. Jestem tu, gdyż taką decyzję podjął
minister magii i wszyscy musimy się do niej zastosować. Dlatego już od
pierwszego dnia proszę, abyśmy starali się żyć ze sobą w zgodzie. Dla was
najważniejsze jest wykształcenie, a dla mnie poziom nauki w tej szkole. Hogwart
zawsze mieścił się w czołówce najlepszych magicznych akademii Europy, jednak
przez ostatnie lata wiele się zmieniło. Inne szkoły przeszły reformy, aby
dostosować się do czasów, w których żyjemy i my również je przejdziemy.
Chciałbym, aby absolwenci tej szkoły byli uważani za najlepszych na skalę
światową.
Rozległy się brawa. Niezbyt głośne. Bardziej z grzeczności
niż euforii radości. Miny uczniów były jednoznaczne. Absolutnie im się to nie
podobało. Nathaniel Hemingway uciszył wszystkich gestem dłoni, po czym zaczął
mówić dalej. Głośniej i wyraźniej, aby przypadkiem komuś nie umknęły jego
słowa.
- Po pierwsze i najważniejsze. Uczniowie rozpoczynający
trzeci rok nie będą mieli możliwości wybrania przedmiotów. Ich plan zostanie
tak ułożony, aby mógł spokojnie objąć całą ofertę edukacyjną. Wiem, że może być
to trudne do zaakceptowania, ale wierzę, że tak będzie lepiej. W wieku
trzynastu lat ciężko jest wybrać coś spośród tak dużej ilości ciekawych zajęć,
a wybór ma bezpośredni wpływ na przyszłość. To samo tyczy się czwartoklasistów,
oni również przejdą kursy przedmiotów, z którymi do tej pory nie mieli
styczności. Natomiast klasy piąte. Cóż... długo się zastanawiałem, co z wami
zrobić, jednak po naradach z gronem pedagogicznym, doszliśmy do wspólnego
wniosku, że wy również powinniście posiadać szerszą wiedzę. Przejdziecie
szybszy i lekko zawężony program zakończony egzaminem, który trzeba zdać, aby
zostać dopuszczonym do sumów.
W Wielkiej Sali wybuchła wrzawa. Zewsząd było słychać głosy
oburzenia, a pozostali nauczyciele nie wyglądali na takich, z którymi
kontaktowano się w tej sprawie. Spoglądali na siebie z powątpiewaniem i
delikatnie kręcili głowami.
- Zwariował – jęknęła Emily. - Nie zamierzam teraz wkuwać
jakiegoś głupiego wróżbiarstwa. Chyba logiczne, że chcę przygotowywać się do
sumów!
- Rzucę szkołę! - wrzasnęła Susan gdzieś po mojej lewej. -
Albo napiszę do rodziców, aby przenieśli mnie do innej...
- Cisza – odezwał się przerażająco spokojny głos dyrektora.
Dostrzegłam na jego twarzy uśmiech tryumfu. - Chciałbym rozwiać wątpliwości.
Klasy szóste i siódme dalej mogą podążać swoim torem i uczyć się tego, co na
sumach zdali na wybitny. Tak, moi drodzy, powyżej oczekiwań nie będzie
dopuszczane. Chyba że w jakiś bardzo nadzwyczajnych przypadkach. Z takowymi –
niepotrzebna spacja proszę zgłaszać się do opiekuna domu, a on
przedstawi mi prośbę. Proszę się nie martwić, przecież zawsze można się ze mną
dogadać...
I znów chwila ciszy. Dał nam moment, abyśmy uświadomili
sobie, co tak naprawdę jego słowa dla nas znaczyły. Tym razem nikt się nie
odezwał. Dostrzegłam, jak przy sąsiednim stole jakaś Gryfonka rok starsza ode
mnie wyciąga chustkę i ociera łzy z policzków. Louis bez słowa położył jej rękę
na ramieniu i szepnął coś do ucha. Tamta nawet nie drgnęła.
- Ostatnia sprawa, tym razem przyjemniejsza niż poprzednie –
oświadczył z udawanym uśmiechem. - Uważam, że równie ważne jest pogłębianie
swoich zainteresowań, dlatego też każdy z was musi zapisać się na co najmniej
dwa zajęcia pozalekcyjne. Proszę się zdecydować zawczasu. Macie na to dwa
tygodnie, potem wyciągnę odpowiednie konsekwencje. Wyprzedzę wasze pytanie,
quidditch również jest do tego zaliczany, co więcej reprezentanci domów nie
muszą wybierać niczego poza grą, gdyż zdaję sobie sprawę, że treningi są bardzo
czasochłonne. Na razie to wszystko. O zmianach dotyczących zajęć z danego
przedmiotu dowiecie się na pierwszych zajęciach. A teraz, jedzcie, uczta na
pewno jest tak wspaniała, jak za czasów, kiedy sam siedziałem na waszym
miejscu.
Po chwili stoły leciutko zadrżały, po czym pojawiły się na
nich parujące, pachnące dania. Czysta zastawa wręcz
oślepiała swoją czystością. – powtórzenie wyrazowe. Pomyśl, może da się
zastąpić czysta jakimś innym słowem? Jednak
niewielu było spieszno do jedzenia, większość z nas siedziała wpatrzona w swoje
talerze i nie miała odwagi nałożyć sobie nawet małego, pieczonego ziemniaka.
- Chyba zapomniał powiedzieć, że ministerstwo zmieniło
ustawę i doba ma teraz czterdzieści osiem godzin – oświadczyła Emily po chwili.
- Jak on to sobie, do jasnej cholery, wyobraża!
- Nie wiem, Emily – szepnęłam, widząc jak Louis wstaje od
stołu i wychodzi z Wielkiej Sali. - Może to tylko tak strasznie brzmi?
- Chyba sama nie wierzysz w swoje słowa...
- Nie, nie wierzę.
* * *
Jest rozdział drugi. Dłuższy i moim zdaniem lepszy.
Postanowiłam wprowadzić jednak małą zmianę. Mianowicie, Dominique zaczyna piątą
klasę a nie szóstą.
Pozdrawiam i życzę wszystkim udanego, długiego weekendu.
PS: Nie wiem kogo informować. Jakbym o kimś zapomniała, to
krzyczeć!
Czytając czwarty rozdział
wyłapałam jeszcze błąd logiczny. Antyczne
zbroje. Antyczne odnosi się do
przedmiotów pochodzących ze starożytności, zaś zbroje to element typowy dla
średniowiecza. Teoretycznie można tu polemizować, powołując się na starożytnych
Rzymian, jednak na pierwszy rzut oka takie sformułowanie budzi sprzeciw.
7,5/ 10 – byłoby 6,
gdyby nie barwne opisy.
Bohaterowie
Postacie są różnorodne. Niby bez skrajności, przypominają
ludzi, których każdy z nas spotyka na co dzień. Większość z nich nie jest w żaden
sposób przesadzona. Jest naprawdę niewiele opowiadań, w których lubię główną bohaterkę.
Twoje do nich należy.
5/5
Pomysł
Niestety, nie jest szczególnie oryginalny. Fanficków o
młodym pokoleniu jest niemało, podobnie jak opowieści o życiu szkoły. Na twoją
korzyść działa Hemingway. Nie, nie ten od Starego
człowieka…
1/5
Ramki
Zakładki są w większości niedopracowane. Naprawdę podobała
mi się tylko ta o bohaterach twojego opowiadania. Ramki pasują do szablonu,
czcionka jest ładna i jednocześnie czytelna. Sama treść opisów jest niemal
wyjęta z opowiadania, intryguje mnie natomiast, o jaką tajemnicę chodzi w
przypadku Alberta.
2/4
Punktów dodatkowych niestety
nie mogę ci przyznać. Opowiadanie jest dobre, ale nie wybitne. Brakuje w nim
tego błysku, który wyróżni go spośród innych fanficków.
Podsumowanie:
51,5/67, czyli
ocena dobra. Mam nadzieję, że jeżeli
ponownie zgłosisz się do oceny, otrzymasz co najmniej piątkę.
Na koniec dam ci jeszcze jedną i kto wie, czy nie najważniejszą
radę. Uwierz w siebie. Na koniec każdego rozdziału tłumaczysz się przed czytelnikami,
choć przecież to od ciebie – tylko od ciebie, jako od autorki, zależy długość
rozdziałów. Uwierz także w to, że umiesz pisać. Brakuje ci tylko lekkości w wyrażaniu
myśli, czytając, miałam nieustanne wrażenie, że coś cię blokuje. Pozbądź się
tego.
I, jak to ja, dodam jeszcze drobne „PS” nie na temat.
Pod jednym z rozdziałów dodałaś linki do swoich rysunków. Portret dziewczyny w
kapeluszu jest bardzo ładny. Masz zdecydowaną kreskę, nieco podobną do stylu
rysowania dziewczyny, z którą miałam wystawę. Jeśli miałabyś kiedyś ochotę na
wymianę technik i artystycznych trików, napisz do mnie ;) Mój mail: morrigan@onet.pl
Uff, a już myślałam, że długie oceny to piszę tylko ja :D
OdpowiedzUsuńA ja już się bałam, że mnie za długość obtańcujecie ;)
OdpowiedzUsuńTzn. najwięcej treści w ocenie zajmuje przekopiowanie rozdziałów z bloga, dla mnie to trochę bezcelowe, wystarczyło wskazać fragmenty z błędami ;)
OdpowiedzUsuńA ja myślę, że lepiej dać większy kawałek tekstu. Może niekoniecznie cały, tak jak to zrobiłam, bo faktycznie zajmuje sporo miejsca, ale przynajmniej wzrokowo widać, ile autorka robi błędów. Poza tym, gdybym opisała jedynie wyrwane z kontekstu przykłady, zwłaszcza przy stylistyce, nie byłoby tak naprawdę widać, na czym polegają błędy.
OdpowiedzUsuńdziękuję za poświęcony mi czas. w sumie niewiele się z tej oceny dowiedziałam jeśli mam być szczera. większość zajął mój własny tekst co moim zdaniem jest trochę bezsensu, bo co by było gdyby notki miały po 30 stron? też byś kopiowała? no ale jak kto woli.
OdpowiedzUsuńzgadzam sie z tym, że coś mnie blokowało. ale wzięłam sobie tę radę do serca i zaczęłam od nowa. myślę, że fabuła będzie bardziej przemyślana a bohaterowie barwniejsi.
pozdrawiam i życzę sukcesów w ocenianiu.
A wiesz, że teraz zaczęłam się zastanawiać, czy kopiowanie tego tekstu to faktycznie dobry pomysł... Dzięki, że zwróciłaś uwagę, w końcu dopiero uczę się pisać oceny.
UsuńPrzeczytałam nowy prolog na twoim blogu i podobał mi się bardziej.
Również pozdrawiam i życzę owocnego pisania